Dla Tych, którzy są na moim blogu po raz pierwszy - oto dla Was bardzo skrócona moja historia włosowa sprzed kilku lat do dziś. Jako posiadaczka włosów naturalnie jasnych i zmieniających swoje odcienie zimą na sianowato bury od czasu do czasu lubiłam podkręcić kolor do nieco jaśniejszego za pomocą bardzo jasnych farb drogeryjnych. Mało świadoma wówczas na czym polega takie rozjaśnianie pewnego razu przefajnowałam. Pokruszyło mi się niemal wszystko co było ślicznie platynowe i zaczęłam kilkuletnią żmudną nierówną walkę z naturą próbując wzmocnić, zapuścić i odratować włosy. Nie bardzo miałam ochotę obcinać włosy na krótko, co pewnie byłoby najsensowniejszym rozwiązaniem. Przycinając co parę tygodni po centymetrze obchodząc się z włosami jak z jajem spędziłam ostatnie 3- 4 lata. Doszłam do długości mniej więcej za łopatki w naturalnym kolorze i powiedziałam stop. Tutaj jest moje miejsce.
Przysięgam, kilkakrotnie próbowałam zapuszczać włosy dłuższe, jednak te bardzo plątały się i codziennie skręcały w bardzo trudne (nie do odratowania ) supełki i kołtuny. Zupełnie jakby złe chochliki przygryzały mi końcówki kiedy nie patrzę!
Chociaż nawet nie było zbyt wiele widocznych połamanych czy rozdwojonych końcówek, ostatnie 10 cm włosów najczęściej lubi robić się bardzo szorstkie i dziwnie zbite, bez możliwości przeczesania. A nie mówię tu o włosach spalonych farbami czy rozjaśniaczami. Nie używam nawet lokówek, prostownic, lakierów, pianek.
Tylko świeżo po umyciu i nałożeniu bardzo treściwej silikonowej odżywki włosy jako tako współpracują, a jednak ta długość jest bardzo trudna do utrzymania w dobrej kondycji. Niewiele pomagają oleje ani serum - im dłużej, tym po prostu coraz cieniej i słabiej. Jeśli włosów nie przytnę pod wpływem nagłego impulsu do ramion to nie przycinane i tak najpewniej cały czas będą oscylowały plus minus w tym samym miejscu.
Od dziecka nigdy nie miałam włosów dłuższych niż okładnie takie jak teraz. Czyżby genetycznie ta maksymalna długość była u mnie zaprogramowana i nie do pokonania ? Czy sprawa wygląda podobnie u wszystkich posiadaczek włosów z natury cienkich ?
Jestem ciekawa, czy któraś z Was zauważyła podobną rzecz u siebie ?
Chociaż nawet nie było zbyt wiele widocznych połamanych czy rozdwojonych końcówek, ostatnie 10 cm włosów najczęściej lubi robić się bardzo szorstkie i dziwnie zbite, bez możliwości przeczesania. A nie mówię tu o włosach spalonych farbami czy rozjaśniaczami. Nie używam nawet lokówek, prostownic, lakierów, pianek.
Tylko świeżo po umyciu i nałożeniu bardzo treściwej silikonowej odżywki włosy jako tako współpracują, a jednak ta długość jest bardzo trudna do utrzymania w dobrej kondycji. Niewiele pomagają oleje ani serum - im dłużej, tym po prostu coraz cieniej i słabiej. Jeśli włosów nie przytnę pod wpływem nagłego impulsu do ramion to nie przycinane i tak najpewniej cały czas będą oscylowały plus minus w tym samym miejscu.
Od dziecka nigdy nie miałam włosów dłuższych niż okładnie takie jak teraz. Czyżby genetycznie ta maksymalna długość była u mnie zaprogramowana i nie do pokonania ? Czy sprawa wygląda podobnie u wszystkich posiadaczek włosów z natury cienkich ?
Jestem ciekawa, czy któraś z Was zauważyła podobną rzecz u siebie ?
Dla mnie ta długość tuż za łopatki okazała się optymalną. Nie chcę mieć na razie włosów krótszych to i pozostaje mi tylko pielęgnować co dała natura. :)
Ja czasami też mam wrażenie, że moje włosy stoją w miejscu i na dodatek lubią się pokręcić, więc nawet jak urosną, to przyrost nie zawsze jest widoczny, ale nie poddaję się i zapuszczam dalej. :)
OdpowiedzUsuńWedług mnie warto zapuszczać takie włosy nawet do pasa, ale to też zależy jak bardzo są gęste i czy mają duże skłonności do łamania się. Też mam włosy podobnej długości, co Ty i nigdy nie miałam dłuższych. Chcę wierzyć, że moje geny jednak mi nie utrudniają zapuszczania. W tym roku intensywnie zapuszczam, choć początkowo mi nie wychodziło to teraz wprowadzam wszystkie niezbędne sposoby i mam nadzieję, że się uda :)
OdpowiedzUsuń